Nine to musicalowa adaptacja słynnego „Osiem i pół” Federico Felliniego. Tak samo jak w oryginale, uznany reżyser zmaga się z kryzysem wieku średniego (czterdziestolatek z syndromem Piotrusia Pana) i niemocą twórczą (za chwile mają zacząć się zdjęcia do nowego filmu, a tu jak na złość ciągle nie ma on pomysłu o czym będzie nowe dzieło). Na to nakładają się perypetie sercowe- dylemat wyboru pomiędzy żoną, kochanką a muzą. Na dodatek cały czas ktoś czegoś od bohatera wymaga: a to producentka domaga się konkretów w kwestii scenariusza, media są spragnione wszelkich informacji na temat pracy i życia reżysera. Nawet duch matki prawi Guidowi moralitety. Słowem- siła złego na jednego, ale trzeba sobie jakoś radzić. Początkowo reżyser próbuje rozwiązać kryzys uciekając od niego do spa, jednak okazuje się tonie możliwe i trzeba stawić mu, po męsku, czoła. Tak więc miota się nasz bohater po między otaczającymi go kobietami, swoimi problemami i strzępkami pomysłów na scenariusz, stara się wszystkich uszczęśliwić i samemu wyjść na tym jak najlepiej…
Bezdyskusyjną zaletą spektaklu jest warstwa wokalna- nic dziwnego, w końcu Capitol jest jedną z najlepszych scen muzycznych w kraju. Wielkie wrażenie robią piękne stroje i scenografia, układy choreograficzne są dopracowane, a całość ogląda się bardzo przyjemnie. Oniryczny klimat filmowego oryginału został oddany w zupełności, a nie jest to łatwe na teatralnych deskach. W śród zachwytów- łyżka dziegciu, a chodzi o dłużyzny. Niektóre sceny można było śmiało skrócić beż wpływu na fabułę. To jednak jedyny zarzut, a musical jest na pewno godny polecenia.